sobota, 12 stycznia 2013

"Dziewczyna, która podeptała chleb"

  W domu moich rodziców od lat zalega na półce opasłe tomiszcze zawierające prawdopodobnie wszystkie baśnie, jakie kiedykolwiek napisał Jego Wielmożność Hans Christian Andersen. Mama dostała tę książkę jako dziecko, podobno od wujka, którego nikt nie podejrzewał o jakiekolwiek zainteresowanie literaturą.  Zarówno dla niej jak i dla mnie, ten wolumin ma ogromne znaczenie. Często cofam się pamięcią do czasu, gdy zwinięta w fotelu niszczyłam sobie wzrok - druk był skandalicznie drobny, a lampka, przy której zwykłam czytać, dawała wątłe światło. Mimo to nie odrywałam oczu od kartek i po raz setny zagłębiałam się w moją ulubioną opowieść.
  Znacie może tę baśń o małej Inger? Nie...? To taka wstrętna, moralizatorska historia o podłej dziewczynce, która wyrzekła się własnej ubogiej matki, a potem rzuciła w bagno chleb, by przejść po nim, nie brudząc swoich bialutkich bucików. Za karę trafiła do wiedźmy, a ta postawiła ją w korytarzu pełnym pająków, brudu oraz innych męczenników pokutujących za swoje winy i czekających, aż otworzą się 'wrota łaski'. Nogi małej Inger przyrosły do bochenka, który śmiała podeptać, a w dodatku nie mogła się ruszyć nawet o tyle, by odpędzić obłażące ją robaki.
Historia kończy się ni to dobrze, ni to źle: Inger, wysłuchawszy, co opowiadają o niej ludzie na ziemi, zamienia się we wróbelka, który przez całą zimę zbiera okruchy i rozdaje innym ptakom, sam nie jedząc. Robi to tak długo, aż okruchy rekompensują cały bochen, a wówczas wróbel przeistacza się w białego gołębia.
  W zasadzie wszelkie religijne morały i aluzje do ciała Chrystusa są mi obce, w końcu nie na darmo wychowano mnie na kompletną ateistkę. Pamiętam jednak, że jako dzieciak mogłam czytać tę baśń w kółko i nie nudziła mi się. Nie z powodu wzruszenia odkupieniem win i nawróceniem grzesznego dziecka. Chyba najbardziej podobała mi się wizja korytarza pełnego figur zastygłych w poczuciu beznadziei, spowitych pajęczynami i przyćmionym błękitnym światłem. Opisy tego miejsca przenosiły mnie w jakiś odległy wymiar, pokój wokół mnie rozmywał się i nagle sama stałam tam razem z nimi, patrzyłam w szkliste oczy porcelanowobiałych twarzy. Na dziewiąte urodziny dostałam od Babci strojną lalkę o pieknych, kasztanowych lokach. Tak bardzo przypominała mi andersenowską dziewuszkę-wstręciuszkę, że nie wahałam się długo nad wyborem imienia dla niej.
  Oprócz tej jednej baśni miałam też inne ulubione opowieści słynnego Duńczyka, zazwyczaj te najbardziej krwawe i psychopatyczne, jak "Mały Klaus i Duży Klaus" (dużo intryg i biegania z siekierą) czy "Zły Książę". O tym, że Mała Syrena nie żyła wcale długo i szczęśliwie, nie muszę chyba nikomu przypominać, a jeśli tak, to odsyłam do książki, nie ręczę jednak za zrujnowanie dziecięcych ideałów. Moja wyobraźnia, wspomagana taką literaturą, rozwinęła się w jakimś chorym kierunku. Nie wiem, czy ze mną jest coś nie tak, czy z panem Andersenem, że pisał tak okrutne baśnie. Być może do spółki z braćmi Grimm skrzywili mi psychikę na całe życie? Zresztą przez takich jak oni marzyłam latami o karierze pisarki i wściekałam się, wyrzucając do śmieci lub wirtualnego kosza kolejne wypociny.
  Pogodziłam się z faktem, że nie potrafię sama opisać niczego, co dorównywałoby atmosferą chłodnemu korytarzowi błotnej wiedźmy czy onirycznym przygodom Kaja u Królowej Śniegu. Pozostałam przy grafomańskiej przyjemności przelewania na papier bądź pliki tekstowe tego, co się roi w moje głowie, bez ciągu przyczynowo-skutkowego, bez początku i zakończenia, zawsze wtedy, gdy przegrzewają mi się synapsy i krucha konstrukcja układu nerwowego daje o sobie znać.

Z powodu Andersena właśnie i z powodu tak zwanej potrzeby duchowej założyłam dzisiaj tego bloga. "Życie to nie bajka", mówią, a ja wciąż jestem głodna magii i kiedy w zimowy wieczór idę ulicą, z kłębów pary i mgły formuję fantastyczne zdarzenia, które mogłyby mnie czekać, gdyby tylko u mojego boku szedł Hans Christian.

Wujek mojej mamy trafił w sedno:  "Baśnie" do dziś zajmują honorowe miejsce na półce i pewnie nie raz jeszcze będą wertowane, aż litery wytrą się do cna, a ze spisu treści pozostanie tylko nędzny skrawek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz